Polskie salony samochodowe położone przy granicy niemieckiej, czeskiej i Polskie salony samochodowe położone przy granicy niemieckiej, czeskiej i słowackiej przeżywają oblężenie. Nawet co drugi sprzedany w nich nowy samochód trafia w ręce cudzoziemców. Powodem są znacznie niższe ceny w Polsce.
Słaby złoty spowodował, że Niemiec mający w portfelu 10 tys. euro może kupić u nas samochód za 46 tys. zł, podczas gdy jeszcze w lipcu ubiegłego roku mógłby sobie wybrać coś za ok. 33 tys. zł. Różnice w cenach między Polską i jej sąsiadami nawet w przypadku małych aut sięgają kilku tysięcy euro. Popularny Hyundai i10 w podstawowej wersji w Niemczech kosztuje 10 tys. euro, u nas równowartość ok. 7 tys. euro.
- Przynajmniej co piąte nowe auto z salonu jest kupowane przez obcokrajowców - ocenia Wojciech Drzewiecki, szef monitorującej rynek motoryzacyjny firmy Samar. Wśród cudzoziemców największym powodzeniem cieszą się modele Fiata, Nissana Hyundaia, Suzuki, Volkswagena i Skody.
Zdaniem Drzewieckiego to dzięki zakupowym turystom sprzedaż aut w Polsce była w lutym o 7,2 proc. wyższa niż przed rokiem. I wciąż rośnie - w marcu nabywców w naszych salonach znajdzie ponad 30 tys. pojazdów.
Polska jest jedynym - obok Niemiec - krajem w pogrążonej w kryzysie Europie, który może pochwalić się wzrostem sprzedaży aut. W Niemczech popyt nakręcają wysokie dopłaty państwa do kupna nowego pojazdu - 2,5 tys. euro. Berlin nie zastrzegł, że dopłata dotyczy tylko aut kupionych na miejscu. W efekcie do Polski, gdzie jest taniej, przyjeżdżają po samochód tabuny Niemców.
Ale nie tylko cena wpływa na samochodową turystykę. Za Odrą popyt jest tak wielki, że na większość modeli trzeba czekać co najmniej kilka tygodni. - Klienci z Niemiec chcą szybko skorzystać z dopłat. Biorą wszystko, co jest dostępne od ręki - mówi Sebastian Granica, kierownik salonu Fiat Euromobil w Warszawie.
Z salonu Japan Motors w Bielsku-Białej wyjeżdżają średnio 3-4 auta tygodniowo. To najczęściej Nissany Qashqai ze słowackimi tablicami rejestracyjnymi - tańsze niż u południowego sąsiada ok. 6 tys. euro. Dzieje się tak, mimo że od marca na Słowacji ruszył system dopłat do nowych aut i dotyczy tylko pojazdów tam kupionych. Ponieważ jednak państwo dokłada nie więcej niż 2 tys. euro, zakupy w Polsce się opłacają.
W polskich salonach widać też Czechów. Škoda Octavia II kosztuje u nas do 2 tys. euro mniej niż w Czechach.
Cenowe eldorado dla cudzoziemców może się jednak niedługo skończyć. Zachodnie koncerny w najbliższych tygodniach będą podnosić ceny w Polsce, tłumacząc to słabym kursem złotego. Nie jest tajemnicą, że ich centralom nie są w smak tak duże różnice cenowe, na których cierpią niemieccy czy słowaccy dilerzy.
Dla naszych kierowców oznacza to jednak dalsze podwyżki, choć już teraz ceny są o 4-10 proc. wyższe niż przed rokiem.
Turystyka zakupowa nie pomoże też specjalnie naszym fabrykom aut, gdyż aż 97 proc. ich produkcji idzie na eksport. Ponieważ w Europie popyt rośnie tylko na małe auta, poza Fiatem
fabryki w Polsce notują nawet 60-procentowy spadek produkcji.
Hyundai i10.
Najmniejsze auto koreańskiego koncernu to obecnie hit wśród niemieckich kierowców. Cena podstawowej wersji z silnikiem benzynowym o pojemności 1,1 litra w Niemczech wynosi ok. 46 tys. zł, zaś w Polsce tylko 32 tys. zł.
Skoda Octavia II.
W Niemczech ten samochód kosztuje od 70 tys. zł w górę. W Polsce podstawowa wersja z silnikiem benzynowym 1.4 to wydatek rzędu 52 tys. zł.
Nissan Qashqai.
W Polsce kosztuje ok. 65 tys. zł, w Niemczech aż 92 tys. zł, zaś na Słowacji 89 tys. zł. Nawet w Czechach jest droższy - 78 tys. zł.
Suzuki Swift.
Najczęściej wybierany samochód przez Słowaków. W Polsce można go mieć za ok. 45 tys. zł, zaś na Słowacji kosztuje aż 65 tys. zł.
.
Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?