Na pych, czy na pożyczkę?

Henryk Zacharewicz
Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse
Poranna przygoda na parkingu przed domem - śnieg, lód, rozładowany akumulator. Zimowa codzienność tych, którzy nie są szczęśliwymi posiadaczami garaży. O czym warto pamiętać?
Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse

Dzień jak co dzień, trzeba jechać do pracy. I nic nie zapowiada porannej przygody przed blokiem, jakby prosto z kart powieści Jacka Londona. Bo zamiast auta na parkingu widzimy górę śniegu. Lepiej zapamiętać miejsce, które dzień wcześniej zajęliśmy, żeby zaoszczędzić czas i nie odśnieżać auta sąsiada.

**CZYTAJ TAKŻE

Przed zimą nie zapomnij o wymianie płynu chłodniczegoFiltr paliwa zimą

**

Na początek spróbujmy się dostać do wnętrza samochodu. Przydaje się zmiotka schowana na zewnątrz auta, na przykład położona na jednym z kół - takie porady można odnaleźć w internecie. Jeśli jednak śnieg w nocy nie spadnie i zmiotka nie będzie rano przydatna - postarajmy się nie zapomnieć przed ruszeniem z miejsca, że tam leży... Na kole, znaczy się.

Jeśli zadziała sprawny zamek centralny, delikatnie próbujemy otworzyć drzwi. Nie szarpiemy. Nie chcemy uszkodzić uszczelki. Z wyczuciem ciągniemy drzwi do siebie. Załóżmy, że puszczają. Jeśli otwieramy drzwi za pomocą kluczyka - najpierw próbujemy ogrzać dłonią kluczyk przed wsunięciem go do zamka. Ogrzewanie zamka za pomocą zapalniczki nie grozi uszkodzeniem w przypadku aut starszych, w nowszych może skończyć się uszkodzeniem chipa immobilisera.

Z chemicznych odmrażaczy, jeśli akurat trzymamy taki w kieszeni, należy korzystać w ostateczności. Szybko prowadzą do uszkodzenia zamka. Zresztą i tak chemiczne specyfiki najczęściej pozostają w zamkniętym aucie...

Kiedy dostaniemy się już do wnętrza samochodu, możemy włączyć ogrzewanie szyb. Potem jednak możemy tego żałować.

Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse

Teraz musimy usunąć śnieg i lód z szyb i karoserii. W zimie na drogach widać sunące po jezdni wehikuły przypominające skrzyżowanie bałwana z eskimoskim igloo. Wiatr zawiewa śnieg, wycieraczki robią co mogą, a mogą niewiele, gwałtowne hamowanie, śnieżna lawina z dachu ląduje na masce...
Dlatego byle jakie odśnieżanie auta może się źle skończyć.
Wracając do parkingu - stoimy przed naszą śniegową górką, w której zdołaliśmy już odsłonić i otworzyć drzwi. Może się zdarzyć tak, że biały puch to nie wszystko - skrywać będzie pod sobą warstwę lodu. Oznaczać będzie to co najmniej kilka dodatkowych minut.

Jeśli chcemy mieć porysowane szyby, możemy stosować byle co, jeśli zaś zależy nam na zachowaniu ich gładkości, powinniśmy dysponować specjalnie wyprodukowaną w tym celu plastikową lub gumową skrobaczką. W niektórych przypadkach dobrze sprawdza się dowód osobisty lub karta kredytowa - w tych miejscach, w których skrobaczka jest bezsilna. Czy jednak używanie takich rekwizytów jest godne polecenia? Rzecz dyskusyjna.

Bez wątpienia warte polecenia są natomiast środki chemiczne. W przypadku dużego mrozu nie dajmy się zaskoczyć sprayowi, który nie zadziała, na mrozie pewniejsze są substancje rozpylane ręcznym atomizerem.
Szczególną troską należy otoczyć wycieraczki. Żeby było jasne: to urządzenie zapewnia nam bezpieczeństwo jazdy, szczególnie na zaśnieżonej trasie, kiedy z mijającej nas ciężarówki może na przednią szybę spaść lawina śniegu.
Nie można ich szarpać. Trzeba się upewnić , że "się odkleiły" od szyby. Bez pewności, czy "są odklejone", nie włączać silniczka, który może się spalić.

Kiedy już auto przypomina kształtem wyrób przemysłu motoryzacyjnego, spoglądamy pod koła. Czy wyjedzie? Jeśli nie - wyciągamy z bagażnika wojskową saperkę i... machamy. Przynajmniej robi się cieplej. Jeśli mamy odrobinę kultury i instynktu samozachowawczego, staramy się nie sypać sąsiadowi pod koła. Kto wie, czy za chwilę nie będziemy go prosić o przysługę. Ale o tym jeszcze nie wiemy. Przekonamy się za chwilę.

Siedzimy już w środku, zmoczeni, spoceni i zmarznięci zarazem. Co za rozkosz, przyjemne ciepło włączonego ogrzewania rozchodzi się po ciele. Kluczyk do stacyjki i... I nic. Jedna próba, druga, trzecia. Tylko rozrusznik kręci, kręci, auto nie zapala. No tak. Nie trzeba było włączać ogrzewania, może nie dobilibyśmy akumulatora...

Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse

Po pierwsze: bez paniki. Po drugie: każda kolejna, piąta, szósta próba uruchomienia silnika pogarsza tylko sytuację. Co robić?

Teoretycznie są dwie możliwości: na pych i na pożyczkę. W jednym i drugim przypadku nakładamy mokre już rękawiczki, ruszamy w mróz i chłód na pomoc naszemu unieruchomionemu autu.

Najpierw sprawdzamy: oglądamy zaciski akumulatora - czy są dokręcone, czy mają właściwy kontakt z biegunami baterii. Jeśli nie - dokręcamy co trzeba. W starszych samochodach można wtrysnąć do wlotu powietrza płyn typu samostart. W nowszych nie ma to sensu.

A teraz decyzja: "pych" czy "pożyczka"?

Opcja 1: Pych.
Prosimy sąsiadów lub współmałżonka, przechodnia, kogokolwiek, żeby popchali. Techniki odpalania auta na pych szczegółowo nie będziemy opisywać, za to bez ogródek odradzimy stosowanie tej starej jak mały Fiat metody. Dlaczego? Dlatego, że po pierwsze - do układu wydechowego dostaje się niespalone paliwo, co grozi wybuchem i uszkodzeniem katalizatora. Przypomnijmy - nowy katalizator w serwisie to wydatek ok. 4000 zł. Po drugie zaś - dlatego że bardzo łatwo o zerwanie paska rozrządu, co w przypadku większości silników może skończyć się remontem kapitalnym.

**CZYTAJ TAKŻE

Zima utrudnia życie kierowcomZimą myj samochód z głową

**

Opcja 2:
Pożyczka

Pozostaje więc skorzystanie z "pożyczki prądu", czyli uruchomienie silnika przy wykorzystaniu zasilania z instalacji elektrycznej pracującego już auta naszego sąsiada.

I tu podajemy szczegółową instrukcję:
Zaczynamy od połączenia dodatniego bieguna akumulatora sąsiada z dodatnim biegunem baterii naszego auta. Następnie drugim przewodem podłączamy biegun ujemny baterii sąsiada z metalowym (nieizolowanym) elementem naszego samochodu, na przykład fragmentem zawieszenia, tak żeby było z dala od akumulatora.

Fot. R. Polit
Fot. R. Polit

Sąsiad uruchamia silnik, my czekamy. W pierwszej chwili po odpaleniu auta sąsiada większość prądu "zjada" rozładowany akumulator naszego pojazdu. Dopiero po chwili uruchamiamy nasz silnik. Gdy zaskoczy, rozłączamy przewody w kolejności odwrotnej jak podczas łączenia. Robimy to możliwie szybko, czyli: bez zbędnej zwłoki.

Generalnie rzecz biorąc, metoda na "pożyczkę" jest polecana przez parkingowych praktyków, wyjątek to diesel, szczególnie jeśli w układzie zasilania ma letnie paliwo. W takiej sytuacji może nie pozostać nic innego, jak tylko wepchnąć auto do ogrzewanego garażu na kilkanaście godzin.

Ruszamy do pracy. Powoli, koła wyprostowane, na półsprzęgle, tak żeby koła nie zaczynały buksować. Jesteśmy szczęśliwi, że się udało.

Źródło: Dziennik Bałtycki

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Obwodnica Metropolii Trójmiejskiej. Budowa w Żukowie (kwiecień 2024)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty