Wanna pana Sylwestra, czyli VW Schwimmwagen Typ 166

Marek Ponikowski
VW Schwimmwagen był jednym z najbardziej udanych pojazdów  terenowych II wojny światowej  Fot: Archiwum prywatne
VW Schwimmwagen był jednym z najbardziej udanych pojazdów terenowych II wojny światowej Fot: Archiwum prywatne
O niezwykłym samochodzie pewnego studenta medycyny - opowiada Marek Ponikowski

Niewielu pewnie znalazłoby się młodych ludzi niezadowolonych z tego, że tata chce im zrobić prezent w postaci pieniędzy na

VW Schwimmwagen był jednym z najbardziej udanych pojazdów  terenowych II wojny światowej  Fot: Archiwum prywatne
VW Schwimmwagen był jednym z najbardziej udanych pojazdów terenowych II wojny
światowej Fot: Archiwum prywatne

kupno samochodu. Nawet dziś, gdy całkiem niezłe używane auto można dostać za parę groszy zarobionych podczas wakacji. A cóż dopiero we wczesnych latach sześćdziesiątych, w samym środku zgrzebnej, gomułkowskiej "małej stabilizacji", gdy w całej Polsce było zarejestrowanych niewiele ponad sto tysięcy prywatnych samochodów! Takie szczęście spotkało Sylwestra Staniewicza, wówczas studenta Akademii Medycznej w Gdańsku. Jego ojciec, profesor Politechniki Gdańskiej zadowolony z synowskich postępów w nauce, postanowił nagrodzić go kwotą wystarczającą do sfinalizowania transakcji z pewnym sopockim lekarzem. Jej przedmiotem był pojazd z dzisiejszego punktu widzenia zupełnie niezwykły: wojskowa amfibia z czasów II wojny światowej.

Terenowy Volkswagen Typ 82 Kübelwagen, którego znamy z fotografii, kronik filmowych oraz niezliczonych filmów fabularnych, w Polsce  podczas okupacji nazywany "szufladką", miał bliskiego, lecz mniej znanego kuzyna. Zaprojektował go również Ferdinand Porsche, a produkowany był w zakładach w Fallersleben, czyli w dzisiejszym Wolfsburgu. VW Schwimmwagen Typ 166 przezwany "wanną" miał nie tylko śrubę umożliwiającą żeglugę, ale i napęd 4x4. Jego odkryte, pozbawione drzwi nadwozie pozwalało na pływanie w wodach śródlądowych z czterema osobami na pokładzie. Jak wszystkie ówczesne Volkswageny, amfibię napędzał chłodzony powietrzem, czterocylindrowy silnik w układzie boxer o pojemności 1131 cm sześć i mocy 25 KM, ulokowany za tylną osią. Umieszczono go w specjalnym, uszczelnionym przedziale. Wał korbowy został przedłużony i wyprowadzony na zewnątrz nadwozia. Jego zakończenie sprzęgało się z odpowiednią końcówką w ruchomym zespole śruby napędowej.

Przeróbki wykonane w czasach PRL,  m.in. tapicerka na szczęście nie były trudne do usunięcia Fot: Archiwum prywatne
Przeróbki wykonane w czasach PRL, m.in. tapicerka
na szczęście nie były trudne do usunięcia Fot: Archiwum prywatne

Wojenne doświadczenia wykazały, że pierwsza wersja amfibii - Typ 128 - zachowująca rozstaw osi i kół cywilnego "garbusa", była niezbyt poręczna. Opracowano więc kolejną, o skróconym z 240 do 200 cm rozstawie osi. Krótki i zwarty pojazd z napędem na obie osie, tylnym mechanizmem różnicowym o zwiększonym tarciu wewnętrznym, przekładnią redukcyjną oraz 25-centymetrowym prześwitem raził sobie rewelacyjnie w trudnym terenie, zwłaszcza, że pojemność i moc silnika została z czasem nieco powiększona. Pływał także całkiem nieźle. Kierowało się nim skręcając przednie koła zaś do manewru "cała wstecz" służyły wiosła i łopaty, znajdujące się w wyposażeniu auta. Od czerwca 1942 roku do grudnia 1944 roku wyprodukowano prawie 15 tysięcy egzemplarzy tego samochodu, który pod względem koncepcji konstrukcyjnej (silnik z tyłu, napęd na koła obu osi) można uznać za przodka współczesnego Porsche Carrera 4!

- Pan, od którego kupiłem "wannę", był zamożnym człowiekiem. Miał inny samochód, a Volkswagena przechowywał w garażu - nikt nim chyba nie jeździł od pierwszych lat powojennych - opowiada pan Staniewicz.
Przez ten czas nadwozie w oryginalnym kolorze "Sahara" zdążyło nieco skorodować. Brakowało też składanego, brezentowego dachu, nie było wioseł, ale zachowała się śruba napędowa i uchwyt do karabinu maszynowego MG na masce.
- Razem z samochodem dostałem też sporo części zamiennych. - dodaje jego były właściciel. - a gaźnik, który był mocno zużyty, zastąpiłem innym, kupionym okazyjnie, od jakiejś maszyny napędzanej silnikiem VW. Pasował i służył idealnie. Mało kto wie, że Schwimmwagen miał centralny układ smarowania. Do specjalnego zbiornika wlewało się smar, a potem poruszaną ręcznie pompką rozprowadzało się go do wszystkich łożysk i sworzni.

Warunki jazdy Volkswagenem Schwimmwagen, bez wątpienia o wiele bardziej zaawansowanym technicznie od amerykańskiego Jeepa, były spartańskie. Najbardziej dokuczał hałas silnika. Chwyt powietrza chłodzącego znajdował się za plecami jadących z tyłu, a tłumik wydechu - tuż obok ich głów. Większość amfibii trafiła do oddziałów rozpoznawczych Waffen SS. Pod koniec wojny sporo zdobycznych "wanien" służyło żołnierzom alianckim. Ciekawe, ilu spośród jeżdżących nimi Amerykanów  wiedziało, że pływające Volkswageny jedynie montowano w zakładach w Fallersleben. Podstawowe elementy - owe szczelne i sztywne nadwozia - powstawały w Berlinie, w firmie Ambi-Budd, która przez cały okres wojny pozostawała własnością… amerykańską.

- Wjeżdżałem autem do niezbyt głębokiej wody, ale na pływanie nigdy się nie odważyłem - kontynuuje swoją opowieść Sylwester Staniewicz. - Nie dowierzałem nadgryzionemu przez korozję nadwoziu. Korzystałem z auta głównie do jazd po Trójmieście. Kiedyś nieopatrznie zajechałem drogę kierowcy w Moskwiczu. Struchlałem rozpoznając w nim profesora Zdzisława Kieturakisa, u którego miałem niebawem zdawać egzamin z chirurgii. Nie wiem, czy mnie zapamiętał, czy nie, ale

Do dziś żałuję, że musiałem się tego auta pozbyć  -  wzdycha pan Sylwester Staniewicz Fot: Marek Ponikowski
Do dziś żałuję, że musiałem się tego auta pozbyć - wzdycha pan Sylwester Staniewicz Fot: Marek Ponikowski

egzamin zdałem. Innym razem na stacji benzynowej spotkałem kolegę w "garbusie". Namówił moją narzeczoną by się przesiadła do jego auta po czym ruszył z kopyta! Rzuciłem się w pogoń. Uciekał uliczkami starego Wrzeszcza. Na prostych był szybszy, ale odrabiałem dystans na zakrętach. Odzyskałem narzeczoną. Jest do dziś moją żoną…

Pod koniec lat 60. pan Staniewicz jako nowo upieczony lekarz został skierowany na staż do szpitala w Sztumie. Z żalem musiał się rozstać z samochodem. Na zdjęciach wykonanych w wiele lat później przez kolejnego właściciela, z którym zresztą pan Staniewicz pozostaje do dziś w przyjacielskich stosunkach, widać przeróbki trudne do zaakceptowania przez historyka motoryzacji: na ramie oryginalnej szyby przedniej osadzono owiewkę z plexi, wnętrze wybito sztuczną skórą, brakuje śruby napędowej, zegary pochodzą z jakiegoś auta powojennego. Ostatnio pływający Volkswagen znów zmienił właściciela. Kupił go, za duże zresztą pieniądze, pewien biznesmen i zarazem kolekcjoner motoryzacyjnych zabytków. Dziś Schwimmwagen wygląda tak, jak w roku 1943, gdy go wyprodukowano.
Moja córka i zięć niedawno poznali tego pana w Giżycku  - mówi mi Sylwester Staniewicz. - Oni prowadzą tam firmę związaną z żeglarstwem, on rozbudowuje giżycką marinę. Co za zbieg okoliczności!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Otwarcie sezonu motocyklowego na Jasnej Górze

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty