Gdyby dziś podjęto decyzję o seryjnej produkcji, to auto za około półtora do dwóch lat zjechałoby z taśmy. Teraz jest jeszcze w fazie testów i oceny jego opłacalności przez ewentualnych użytkowników.
Największym mankamentem aut elektrycznych jest ich zasięg. Przykładowo E-Caddy na jednym pełnym ładowaniu może przejechać ok. 100 km, ale i z tym ładowaniem jest problem.
"Tankowanie do pełna" trwa bowiem kilka godzin. Najłatwiej jest zainstalować w garażu tzw. siłę i w nocy ładować auto. Problem może stanowić "dotankowanie" poza domem. W Wielkopolsce praktycznie nie ma takich punktów. I do ich wprowadzenia w najbliższym czasie nie przygotowuje się Enea. Rynek nie lubi jednak pustki. Garaże z gniazdkiem udostępniają zapaleńcy, tacy jak Alan Boruczkowski z Poznania.
- Nie mam samochodu elektrycznego, ale niedawno sam wybudowałem rower o takim napędzie. W internecie dałem ogłoszenie. Chętni użytkownicy aut mogą sobie w moim garażu podładować samochód, ale jeszcze nikt się do mnie nie zgłosił - mówi Alan Boruczkowski.
Wtyczek lub też gniazdek próżno też szukać na stacjach benzynowych. Orlen przed rokiem rzucił takie hasło, lecz elektryczne stacje to nadal przyszłość.
- Mimo iż takich samochodów jest w ofercie firm motoryzacyjnych coraz więcej, to wciąż trudno spotkać je na polskich drogach. Z tego powodu jest za wcześnie na wdrażanie rozwiązań dla tej grupy pojazdów na masową skalę - tłumaczy Arkadiusz Ciesielski z
PKN Orlen.
Według ośrodka badawczego IHS CERA sprzedaż samochodów elektrycznych w całej Europie w 2020 nie przekroczy 1 mln pojazdów. Inżynierowie aut elektrycznych już dziś robią wszystko, aby je popularyzować. Jednym z pomysłów jest możliwość ładowania ze zwykłych gniazdek 230V.
- Taką możliwość ma nissan Leaf. W Polsce będzie można go kupić w kwietniu 2013 roku. Przejechanie nim 100 km kosztuje od 1,5-2 euro - podaje Andrzej Polody, dealer Nissana.
E-Caddy przy niskich prędkościach jest praktycznie bezgłośny. Dlatego zamontowane są w nim głośniki. Dźwięk przypomina charakterystyczny warkot silnika - opisuje prototypowy egzemplarz Artur Błoszak z VW Poznań.
I faktycznie elektryczny samochód dostawczy mruczy przyjemnie do prędkości ok. 60 km/h. Wszystko dla bezpieczeństwa. Szczególnie przechodniów, którzy napędzanego prądem auta po prostu nie usłyszą. Powyżej sześćdziesiątki wystarcza tarcie kół o asfalt i opór powietrza - auto hałasuje.
To, co naprawdę robi wrażenie, to przyspieszenie. Jest o wiele lepsze niż w samochodach spalinowych o porównywalnej mocy, bo silnik elektryczny nie musi wejść na obroty, żeby dać swoją pełną moc.
Pozostałe wrażenia z jazdy są takie same jak w zwykłym samochodzie z automatyczną skrzynią biegów. E-Caddy ma jednak jeden "bajer", którego próżno szukać w spalinówkach - to możliwość podglądu na ekranie tego, jak energia przepływa między podzespołami samochodu. Hamując, auto odzyskuje prąd i ładuje ważący kilkaset kilogramów akumulator. Tak samo dzieje się, kiedy puścimy gaz, a samochód będzie się toczył.
źródło: Głos Wielkopolski
Drożeją motocykle sprowadzane z Niemiec
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?