Samochód z USA. Amerykańskie auta do 35 tysięcy złotych
Data publikacji: Autor: Bartosz Gubernat

Prawdziwy boom na samochody z USA wybuchł w Polsce latem 2008 roku. Za jednego dolara kantory płaciły wówczas tylko dwa złote. Efekt? Luksusowe auta od amerykańskich dealerów nawet po doliczeniu opłat celnych i skarbowych były nawet o jedną trzecią tańsze niż w Polsce. Dlatego kierowcy masowo je importowali. Dzisiaj rynek nieco się zmienił. – Import znacznie wyhamował, jego podstawa to samochody kolekcjonerskie i modele segmentu premium. Jest ich jednak bardzo mało, w porównaniu do importu z Europy zachodniej, to naprawdę niewielki procent – mówi Dariusz Balcerzyk z Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego SAMAR.
- Wszystko to jest wskaźnikiem ceny. W tej chwili nikt nie importuje samochodów typu Ford Focus, bo to jest po prostu nieopłacalne. Ale już decydując się na przykład na Chevroleta Camaro warto o tym pomyśleć. Na rynku amerykańskim ceny są niższe, a wersji silnikowych i wyposażeniowych więcej. Dlatego tam można wyszukać naprawdę atrakcyjną ofertę – mówi Tomasz Suchodolski, właściciel importującej auta firmy Deletum w Gliwicach.
Jeśli import, to tylko za duże pieniądze
Firmy importujące samochody obsługują w tej chwili przede wszystkim zamówienia warte powyżej 20-30 tysięcy dolarów, czyli minimum 80-100 tys. zł. Tymczasem jak wynika z danych SAMAR, auta przywożone do Polski z krajów UE są najczęściej warte między 20 a 30 tys. zł.
- Ogólna średnia wartość pojazdów importowanych do Polski to ok. 15 tysięcy złotych, ale ponad połowa z nich ma powyżej 10 lat i one są warte najczęściej ok. 7 tys. zł. Ale w grupie najmłodszej, wśród samochodów mających do 4 lat płaci się średnio ok. 50 tys. zł. Obserwujemy, że mało kto kupuje używany samochód za więcej niż 30-35 tys. zł. To granica, od której już niewiele brakuje do nowego pojazdu w salonie – wylicza Dariusz Balcerzyk.
Czy za tyle pieniędzy można kupić dobry, używany samochód z USA? Sprzedawcy przekonują, że tak. Takich pojazdów należy jednak szukać głównie w popularnych portalach ogłoszeniowych, gdzie handlują nimi przede wszystkim osoby prywatne, które sprowadzały auta dla siebie kilka lat wstecz.
- Sporym zainteresowaniem na naszym rynku cieszą się Jeepy, które na rynku USA można było kupić z dużymi, mocnymi silnikami i bardzo bogatym wyposażeniem. Ciekawa oferta to także amerykańskie odpowiedniki europejskich wersji samochodów japońskich producentów. To na przykład Honda Accord – która wygląda nieco inaczej, ale jest tańsza, a mechanicznie niewiele różni się od tych, które znamy z polskich dróg – wyjaśnia Roman Baran, sprzedawca z Rzeszowa.
Sprawdź światła
Na co zwracać uwagę decydując się na amerykańskie auto? Podobnie jak w przypadku samochodów europejskich podstawa to przegląd techniczny, który pozwoli określić stan samochodu. Ale dodatkowo trzeba sprawdzić, czy pojazd został przystosowany do ruchu na polskich drogach. Aby bez problemu go zarejestrować i zaliczyć z pozytywnym wynikiem coroczne badanie okresowe, trzeba przede wszystkim zmodyfikować światła. – Należy przerobić kierunkowskazy, które muszą u nas świecić na pomarańczowo, a w stanach Zjednoczonych w wielu modelach są czerwone. Dodatkowo tam część samochodów ma je zespolone ze światłami stopu. Na miejscu je rozdzielamy. Auta z USA nie mają też świateł przeciwmgielnych, a często brakuje im dodatkowo bocznych kierunkowskazów, które dorabiamy - wyjaśnia Artur Cudziło z firmy Carkom w Pszynicy.
Z przodu trzeba przede wszystkim zmienić kolor świateł pozycyjnych, z pomarańczowego na biały. Koszty rosną wówczas, gdy auto ma reflektory ksenonowe. W Stanach Zjednoczonych nie wymaga się przy nich systemu autopoziomowania i dodatkowych spryskiwaczy. W Polsce są konieczne. Dlatego kierowca ma do wyboru – dorobienie tych elementów, albo wymianę lamp na tradycyjne, europejskie. – Koszt przeróbki to minimum 400 zł. Ale są i takie modele, gdzie trzeba przygotować na zmiany nawet ok. 4000 zł. Kosztowny w modernizacji jest np. Ford Mustang.
Jeep i Chrysler królują
Wśród samochodów amerykańskich oferowanych na polskim rynku wtórnym królują Jeep, Dodge, Chrysler i Chevrolet, które przez pewien czas były oferowane także w polskich salonach. Dlatego kierowcy mając zaplecze serwisowe i dostęp do części zamiennych nie bali się ich importować. Sporo jest także amerykańskich „japończyków”. Auta takich marek jak Pontiac, Lincoln, Buick, GMC, Cadillac czy Mercury są mniej popularne.
- Bez względu na markę, ceny części zamiennych nie są przesadnie wysokie, w wielu przypadkach są nawet tańsze, niż takie same podzespoły do aut produkowanych w Europie. Np. dobre sworznie do dużych pojazdów kosztują ok. 65 zł za sztukę. W zasadzie wszystko jest dostępne od ręki, albo na zamówienie, z niedługim okresem realizacji – mówi Mirosław Chrzanowski, właściciel firmy Bodmir Parts z Rzeszowa.
W pojazdach amerykańskich usterki są w 9 na 10 przypadków takie same, jak w europejskich. Także koszty serwisu są identyczne. - Część z nich ma jednak swoje typowe przypadłości np. silnik 5,7 znany z Jeepa Grand Cherokee od początku bierze olej, dlatego trzeba regularnie kontrolować jego poziom. Jeśli kierowca tego nie robi i jeździ ze zbyt niskim stanem, prędzej czy później dojdzie do uszkodzenia wału korbowego – mówi M. Chrzanowski.
Ten sam problem dotyczy popularnego silnika 3,5 V6 stosowanego w lubianym przez polskich kierowców Chryslerze Pacifica. – Stosowano go również w Chryslerze 300C i Dodge’u Magnum oraz Chargerze. Jednostka ma 250 KM mocy i oferuje dobrą dynamikę, przy umiarkowanym zużyciu paliwa – na poziomie ok. 15 litrów gazu LPG. Niestety, jeśli kierowca nie uzupełnia na bieżąco ubytków oleju, wał zaciera się na panewce i konieczny jest kosztowny remont – wyjaśnia Mirosław Chrzanowski.
Gaz LPG
Amerykańskie silniki w znakomitej większości posiadają płaskie tłoki, przystosowane do jazdy na niskooktanowym paliwie, bo takie jest sprzedawane za oceanem. Dlatego nie ma sensu tankować do nich paliwa 98-oktanowego. Taka budowa tłoków sprzyja jeździe na gazie LPG, który jest przez silniki bardzo dobrze tolerowany. Koszt przeróbki auta z potężnym silnikiem jest jednak wyższy, niż standardowa instalacja do popularnego, europejskiego auta. Bez względu na model i pojemność, niemal zawsze mówimy tu o instalacji sekwencyjnej. Mocne jednostki nierzadko wymagają montażu dwóch reduktorów i wyższych modeli wtrysków oraz elektroniki. Aby zasięg samochodu był przyzwoity, w wielu przypadkach stosuje się także duże zbiorniki. W przypadku Dodge’a RAM popularnym rozwiązaniem jest 100-litrowa butla montowana na pakę. Do Chryslera Voyagera można z kolei zamontować dwie butle w schowki pod nogami pasażerów. Wchodzą tu zbiorniki o pojemności 34-ltrów każdy. Duży zbiornik to jednak rozsądny wybór. Zużycie gazu jest o ok. 15-20 procent wyższe niż benzyny. Należy więc założyć, że auto spalające 20 litrów benzyny, połknie na setkę nawet 24 litry gazu. Fachowcy przekonują, że montaż instalacji V-generacji z wtryskiem ciekłego gazu nie ma tu sensu. Takie układy są na tę chwilę wyposażone w zbyt słabe pompy, które nie poradzą sobie z obsługą tak dużych jednostek. Na fachową przeróbkę amerykańskiego wozu z dużym, bardzo mocnym silnikiem trzeba przygotować ok. 5000 zł.