Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zakup kontrolowany. Wilczy dół*, czyli kupujemy Nissana Qashqai

Wiesław Marnic
Kolejny zakup, kolejny salon. Postanowiliśmy sprawdzić czy mamy rzeczywiście do czynienia z rynkiem klienta czy też opowieści, że to klient jest najważniejszy, można między bajki włożyć. Tym razem wybór padł na markę Nissan.Fot. Wiesław Marnic
Kolejny zakup, kolejny salon. Postanowiliśmy sprawdzić czy mamy rzeczywiście do czynienia z rynkiem klienta czy też opowieści, że to klient jest najważniejszy, można między bajki włożyć. Tym razem wybór padł na markę Nissan.Fot. Wiesław Marnic
Kolejny zakup, kolejny salon. Postanowiliśmy sprawdzić czy mamy rzeczywiście do czynienia z rynkiem klienta czy też opowieści, że to klient jest najważniejszy, można między bajki włożyć. Tym razem wybór padł na markę Nissan.

Ruszamy w pole

Niby zima, a jednak wiosna, błoto wszędzie, mokro wszędzie. Jak wyjechać ku naturze? Crossover potrzebny od zaraz! Nie musi być z najwyższej półki, ale za to dobrze, aby był  niezawodny i dobrze się prezentujący. Jak bezproblemowy to może japoński. A jak piękny to francuski. Połączenie obu tych cech prowadzi wprost do Nissana. Wprawdzie na pokuszenie wiodła Toyota model C-HR Prestige lub RAV 4, ale wieść gminna niesie, iż ta marka choć estetycznie znakomicie wystylizowana, ceny ma wysokie. Mając za nic kłopoty kierownictwa japońsko-francuskiego koncernu postanowiliśmy zobaczyć czym też dysponują polskie salony marki Nissan i jakie są szanse na spełnienie marzeń. Żeby nie były one zbyt odległe od życia ustaliliśmy na co nas stać. Górna granica wydatku to 120 tysięcy złotych. Jakie ułatwienia takie auto powinno posiadać? Po pierwsze, jako zwolennicy dalekich wędrówek odrzuciliśmy wymagania mody i ekologii postanawiając, iż może je napędzać silnik wysokoprężny. Po drugie klimatyzacja i koniecznie nawigacja, by nie zgubić kierunku wędrówki. A do tego kamera z tyłu i czujniki parkowania. Uwzględniając te parametry, a zwłaszcza możliwości finansowe wypadło, iż ma to być Nissan Qashqai. Najbardziej spodobała nam się wersja „Tekna”.

Internetowy wybór w salonie

Kolejny zakup, kolejny salon. Postanowiliśmy sprawdzić czy mamy rzeczywiście do czynienia z rynkiem klienta czy też opowieści, że to klient jest najważniejszy,
Kolejny zakup, kolejny salon. Postanowiliśmy sprawdzić czy mamy rzeczywiście do czynienia z rynkiem klienta czy też opowieści, że to klient jest najważniejszy, można między bajki włożyć. Tym razem wybór padł na markę Nissan.

Fot. Wiesław Marnic

Strona Nissan.pl pozwalała na wybór dealera, więc korzystając z tej możliwości dotarliśmy do salonu firmy Odyssey, przy ul. Górczewskiej 32 w Warszawie. Wybór wirtualny okazał się znaczny, choć już nieco ograniczający nasze marzenia. Qashqai Tekna znalazł się poza kręgiem możliwości, bo jego cena przekraczała zaplanowany budżet. W wersji z silnikiem diesla kosztował 123 490 złotych, czyli trochę za drogo. Nie pozostało nic innego jak zadowolić się modelem  N-Connecta. No chyba, że wizyta w salonie okaże się szczęśliwą i znajdzie się crossover z 2018, a może nawet z 2017 roku produkcji. Na szczęśliwe zbiegi okoliczności jednak lepiej nie liczyć. Tym bardziej, iż N-Connecta ma cenę 113 090 złotych.

W takim przypadku można by sobie jeszcze poszaleć z dodatkami, jak na przykład pakiet styl, co oznaczało reflektory w technologii LED, takie same kierunkowskazy, a nawet okno dachowe. To wszystko za dopłatą 4280 złotych. Do dyspozycji mieliśmy zatem jeszcze 2330 złotych, a więc przy małym zadłużeniu u znajomych lub rodziny można by mieć samochód w czarnym perłowym kolorze. Pozostawał wprawdzie żal za tapicerką nappa, czy pakiecie drive assist, który nie tylko  pomagał przy parkowaniu, ale nawet rozpoznawał stan zmęczenia kierowcy. Trudny do zrozumienia był jednak fakt, iż nie wymieniano ceny samochodu fabrycznie nowego. Wprawdzie na stronie salonu był jeszcze Qashqai N-Connecta za 111 390 złotych, która to cena dawała by większe możliwości upiększenia naszego pojazdu, ale jakie były jej przyczyny i czy taki egzemplarz auta mógł być dostępny można się było tylko przekonać odwiedzając salon.

Odyseja

Kolejny zakup, kolejny salon. Postanowiliśmy sprawdzić czy mamy rzeczywiście do czynienia z rynkiem klienta czy też opowieści, że to klient jest najważniejszy,
Kolejny zakup, kolejny salon. Postanowiliśmy sprawdzić czy mamy rzeczywiście do czynienia z rynkiem klienta czy też opowieści, że to klient jest najważniejszy, można między bajki włożyć. Tym razem wybór padł na markę Nissan.

Fot. Wiesław Marnic

5 lutego o godzinie jedenastej minut dziesięć odwiedziłem salon Odyssey. Wnętrze jasne i przestronne, pełne Nissanów w odmianach od Navary do Micry, z tym, że ta ostatnia, w bardzo gustownym kolorze szarości, miała za szybą karteczkę z informacją, że jest już zarezerwowana. Mnie jednak interesował crossover o nieco egzotycznej nazwie Qashqai. Autko miało kolor chabrowo-niebieski, co mu raczej urody nie dodawało, ale „de gustibus et coloribus non est disputandum”. Dobrym pomysłem było ozdobienie prezentowanego samochodu pięcioma gwiazdkami NCAP, co utwierdzało oglądających w przekonaniu, iż mają do czynienia z pojazdem szczególnie bezpiecznym. Organizacja sali w Odyssey była tak pomyślana, by być klientom przyjazną. Zlokalizowanie recepcji w bezpośredniej bliskości wejścia wręcz zachęcało wchodzących do zadania pytania obsługującym je pięknym damom. 

Wprawdzie tak nie postąpiłem, ale miałem na to pełne szanse. Każdy mógł więc dowolnie wybierać czy najpierw woli sobie pooglądać eksponowane auta, czy też dowiedzieć się o interesujące go szczegóły i zostać skierowanym do właściwego  pracownika salonu. Nie marnując czasu na konwersacje skierowałem  się do jednego z nich. Chwilę poczekałem, bo akurat omawiał szczegóły z zainteresowaną kandydatką na posiadaczkę auta marki Nissan. Lekko tylko zraził mnie fakt, iż pytająca Pani stała, a on siedział za biurkiem. Może było tak z powodu krótkiego czasu rozmowy, a może to ja jestem nazbyt starej daty. Nie udało mi się odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo gdy wyłuszczyłem mu o co mi chodzi nie zaproponował, bym spoczął, lecz skierował mnie do „Panów Tomków”. Z tego wniosek, iż w tym salonie przyjęto wśród jego pracowników podział według modeli sprzedawanych aut. Pomysł od razu wydał mi się dobry, bo specjalizacja sprzyja wiedzy.

Pan Tomasz Ś.(podaję pierwszą literę nazwiska by odróżnić go od drugiego Tomasza) rzeczywiście był od Qashqaia specjalistą. Po pierwsze wyjaśnił mi zawiłości ceny tego modelu, jakie miałem po przejrzeniu stron internetowych. Okazało się, iż była ona taka sama w przypadku aut wyprodukowanych w roku 2018 i 2019. Tajemnica marketingowa tkwi w tym, iż kupując samochód  z roku ubiegłego  klient ma szanse na obniżenie ceny, a dobrodziejstwo to nie dotyczy aut  wyprodukowanych w 2019. Do tego przybliżył mi dziesięcioletnią bez mała historię Qashqaia, i przystępnie wyjaśnił zmiany jakim ten crossover uległ w ostatnich dwu latach. Jest to tym ważniejsze, że bez zaglądania w papiery nie sposób odróżnić egzemplarzy tego auta Wykazał się też patriotyzmem wobec marki Nissan, zdradziłem się bowiem z wątpliwościami czy nie zdecydować się na Toyotę C-HR lub jej siostrę RAV 4. Pierwsza - jego zdaniem - jest o klasę niższa od omawianego modelu Nissana, druga zaś kosztuje o kilkadziesiąt procent więcej. Jego wyjaśnienia brzmiały przekonywująco, uzupełnione szczegółami technicznymi potwierdzającymi przewagę Nissana.

Godny podkreślenia jest też fakt, iż Pan Tomasz zaapelował do uczuć patriotycznych kandydata na klienta podkreślając, że w angielskiej fabryce Nissana pracuje wielu Polaków. Zapowiedział też, iż nowiutkiego Qashqaia mogę mieć do dyspozycji już za trzy tygodnie. Potem odbyła się szczegółowa prezentacja auta z wyeksponowaniem jego zalet. Na końcu zostałem zaproszony na jazdę próbną samochodem identycznym jak ten, jakim się zainteresowałem. Nic dodać, nic ująć bo czegóż chcieć więcej. Zamiast „wilczego dołu” wyszła mi laurka, ale za to było mi miło, iż firma „Odyssey” traktuje klientów tak jak na to zasługują.

* Wilczy dół to element fortyfikacji, przeszkoda w postaci wykopu (dołu, rowu) o stromych ścianach, z reguły zamaskowanego, czasami z ostrymi palami wbitymi pionowo w ziemię. Stosowane pojedynczo lub w zespołach. Miały na celu spowolnienie lub unieszkodliwienie przeciwnika. (Przypisy: Architektura obronna w krajobrazie Polski od Biskupina do Westerplatte. Warszawa-Kraków: PWN, 1996, s. 562.)

Zobacz także: Testujemy Mazdę 6

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Droga księżycowa w Gdyni, czyli Marszewska Góra

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty