Polska mogłaby uchodzić za motoryzacyjne eldorado. I mam na to mnóstwo dowodów. Przede wszystkim jesteśmy tani.
Niemiecki robotnik nie schyli się po śrubokręt, jeżeli pracodawca nie zapłaci mu 20 euro. Nasz zrobi to z szerokim uśmiechem za 20 zł i jeszcze wyrecytuje przy tym dziękczynny wiersz. Co prawda nie jesteśmy już tak tani, jak Ukraińcy czy Słowacy, ale my w przeciwieństwie do nich dysponujemy armią ludzi doskonale przygotowanych do składania samochodów. Są tak dobrzy, że zakłady Fiata w Tychach czy Opla w Gliwicach wielokrotnie nagradzano za jakość i wydajność.
Więcej zalet? Proszę bardzo: coraz lepsza infrastruktura, specjalne strefy ekonomiczne, uczelnie techniczne, które chętnie zacieśniające współpracę z biznesem. No i to położenie – sam środek Europy, skąd można wysyłać gotowe auta na Wschód, na Zachód, a nawet w kosmos.
Dlaczego zatem, zamiast walić do nas drzwiami i oknami, firmy motoryzacyjne od nas uciekają? Otóż nie potrafimy się sprzedać. W dzisiejszych czasach nawet najlepszy produkt nie istnieje w świadomości klientów, jeżeli nie poświęcono odpowiednio dużo czasu i pieniędzy na jego reklamę. Spójrzcie na to w ten sposób – nikomu nieznana marka buduje auto, które przyćmiewa wszystkie inne jakością wykonania, osiągami, ekonomią i ceną. Niestety, firma wszystkie pieniądze wydała na jego dopracowanie, więc nie stać jej już nawet na to, aby zaprezentować go na odpuście w Pcimiu Dolnym. Jestem pewien, że w efekcie przez cały rok sprzeda najwyżej pięć egzemplarzy auta.
A teraz popatrzmy, jak wygląda marketing i reklama w wydaniu polskiego rządu. Od końca 2009 roku wiedzieliśmy, że Fiat zamierza przenieść produkcję Pandy do Włoch. Mimo to w ministerstwie gospodarki nie znaleziono paru groszy na bilet lotniczy do Turynu, dobry włoski garnitur i zatrudnienie tłumacza, który wyjaśniłby Panu Sergio Marchionnemu, że nad Wisłą będzie mu się żyło znacznie wygodniej, taniej i lepiej niż w kraju, gdzie zyskami musi dzielić się z Camorrą i Gomorrą. Jestem pewien, że gdyby delegacja z Polski co miesiąc latała do Marchionne, dzisiaj robilibyśmy w Tychach nie tylko Pandę, ale także Punto, Bravo, wszystkie Lancie i Jeepy. A sam prezes Fiata mieszkałby w Bydgoszczy i publicznie zarzekał się, że miał już serdecznie dosyć toskańskiego słońca.
Im szybciej Janusz Piechociński zrozumie, że minister musi być przede wszystkim specem od marketingu tym lepiej i dla niego, i dla naszego sektora motoryzacyjnego. Musi pamiętać, że dzisiaj zachodnie rządy najchętniej znacjonalizowałyby firmy motoryzacyjne – władze Francji naciskają na Citroena, Niemiec – na Opla, a Włoch – na Fiata. My nie mamy na kogo naciskać, więc możemy jedynie się sprzedać. Ale żeby to zrobić trzeba jeździć, rozmawiać, przekonywać i być w tym wszystkim bardzo kompetentnym. Tymczasem jedynym, co do tej pory udało się Piechocińskiemu opchnąć jest słoiczek marynowanych podgrzybków, które sam zebrał i przekazał na aukcję WOŚP. Obawiam się, że jeżeli w równie oryginalny sposób Pan minister będzie prowadził negocjacje z koncernami, to niedługo nasza gospodarka całkowicie zgrzybieje.
Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
Dzieje się w Polsce i na świecie – czytaj na i.pl
- Oddano hołd ofiarom Zbrodni Katyńskiej. Złożono wieniec na grobie Kazimierza Sabbata
- Szef MSZ: Albo Rosja zostanie pokonana, albo będzie stała u naszych granic
- Lecisz do Londynu? Uważaj. Na słynnym lotnisku rozpoczynają się strajki
- Niedziela była wspaniała. A jaki będzie poniedziałek? Sprawdź prognozę pogody