Najdziwniejszy samochód świata

Marek Ponikowski
Podwozie samochodu Szyłowskiego w trakcie budowy,
Podwozie samochodu Szyłowskiego w trakcie budowy,
Przed dziesięcioma laty Dean Kamen z wielką pompą zaprezentował światu swoje dzieło, które nazwał Ginger. Była to miniaturowa dwukółka napędzana silnikami elektrycznymi. Stojący na platformie między kołami człowiek sterował nią, pochylając się do przodu, do tyłu lub na boki, co powodowało stosowny ruch pojazdu.

Ginger, a właściwie Segway, bo pod taką marką jest produkowany, miał zrewolucjonizować świat, ale nie zrewolucjonizował.

Podwozie samochodu Szyłowskiego w trakcie budowy,
Podwozie samochodu Szyłowskiego w trakcie budowy,

Wykorzystują go głównie służby policyjne patrolujące obszary wyłączone z ruchu pojazdów. Policjanci na Segwayach pojawili się m.in. w Gdańsku przy okazji Euro 2012. Mało kto jednak pamięta, że Ginger vel Segway ma odległego przodka w postaci samochodu osobowego, w którego konstrukcji również podstawową rolę pełnił żyroskop. Ten samochód też miał bowiem tylko dwa koła.

Motoryzacyjny korespondent dziennika "Morning Post", Massac Buist, który 28 kwietnia 1914 roku w Londynie miał okazję odbyć krótką przejażdżkę tym najdziwniejszym chyba samochodem świata, opisywał swoje wrażenia: "O trzeciej po południu długi automobil z pojedynczym kierowanym kołem przed maską kryjącą silnik o mocy 16-20  koni mechanicznych i dwa elektryczne wentylatory, których zadaniem jest kierowanie dodatkowego powietrza na chłodnicę, wjechał powoli na Portman Square. Wynalazca zajął miejsce obok kierowcy, po czym samochód objechał kilkakrotnie plac, poruszając się niekiedy wolniej niż przechodnie. Zakręty pokonywał bez trudności, pochylając się w taki sposób jak skręcający rowerzysta. Potem pojazd zahamował, ale pracujący żyroskop utrzymywał go w równowadze w czasie gdy pasażerowie wysiadali i wsiadali." Siedząc w wygodnym, obitym skórą fotelu w tylnej części samochodu, Massac Buist skonstatował, że jest tak on cichy, iż konie ciągnące powozy nie zdają sobie sprawy z jego obecności na ulicy, natomiast wygląd wehikułu wprawia w osłupienie przechodniów.

Jedna z pierwszych jazd próbnych. Piotr Szyłowski  (w meloniku),
Jedna z pierwszych jazd próbnych. Piotr Szyłowski (w meloniku),

Wspomnianym przez dziennikarza wynalazcą był Rosjanin, Piotr Piotrowicz Szyłowski. Źródła angielskie tytułują go hrabią, a nawet członkiem rodziny carskiej, ale to całkowita bzdura. Urodzony w 1871 roku  Szyłowski wywodził się z ziemiaństwa, jego ojciec i dziad piastowali niezbyt wysokie stanowiska (czyny) w administracji państwowej. On sam ukończył studia prawnicze w Petersburgu i rozpoczął pracę w ministerstwie sprawiedliwości. Potem pełnił funkcję sędziego śledczego i pomocnika prokuratora w Rewlu (dziś Tallin). Kilka jego artykułów prasowych na temat historii i sytuacji prawnej Wielkiego Księstwa Finlandii, które było wówczas częścią imperium carów, zwróciło uwagę ministra spraw wewnętrznych Wiaczesława Plehwego. Kariera prowincjonalnego prawnika nabrała rozpędu. W 1910 roku został gubernatorem w Kostromie w centralnej Rosji, potem w Pietrozawodsku na północy. Była to jednak - jak się potem okazało -  ostatnia funkcja państwowa Szyłowskiego. Stracił zainteresowanie sprawami państwowymi, bo zaczęły go pasjonować żyroskopy i ich zastosowanie. Już w 1909 roku uzyskał pierwszy patent w tej dziedzinie, a w 1911 na wystawie zorganizowanej z okazji 75-lecia kolejnictwa w Rosji pokazano działający model jednotorowej kolei zaprojektowany przez Szyłowskiego, który jednak ze względu na zajmowane wtedy stanowisko nie życzył sobie, by wymieniono go jako autora.

W 1912 roku Szyłowski zjawił się w znanej zarówno z produkcji pojazdów mechanicznych, jak i… maszyn do strzyżenia owiec

"Ekshumacja" samochodu Szyłowskiego na terenie powstałej tam bocznicy kolejowej,
"Ekshumacja" samochodu Szyłowskiego na terenie powstałej tam bocznicy kolejowej,

firmie Wolseley Tool & Motor Car Company w Birmingham z zamówieniem na budowę samochodu o dwóch kołach. Rok później  prototyp był gotowy. Pierwsze jazdy, na początek w hali fabrycznej, odbyły się w listopadzie 1913 roku. Mechanizm żyroskopowy, w postaci masywnego stalowego koła o ponadmetrowej średnicy, znajdował się pod fotelami kierowcy i trójki pasażerów (dwaj z nich podróżowali tyłem do kierunku jazdy). Silnik elektryczny rozkręcał do 2-3 tys. obrotów na minutę.  Aby efekt żyroskopowy działał, koło zostało zawieszone wahliwie i połączone układem dźwigni z dwoma masywnymi ciężarami. Około 90 proc. mocy trzylitrowego silnika spalinowego Wolseleya przenoszone było przez konwencjonalne sprzęgło i skrzynię biegów na tylne koło. Reszta służyła do napędu agregatu wytwarzającego prąd do poruszania żyroskopu. Próby z lat 1913-1914 wykazały, że żyromobil Piotra Szyłowskiego może jeździć, jakkolwiek użyty silnik był zdecydowanie za słaby w stosunku do masy pojazdu, wynoszącej około 2750 kg. Konstruktor uznał, że zmiany wymaga też mechanizm żyroskopowy - zamiast jednego koła zamierzał w przyszłości zastosować dwa przeciwbieżne, bo prototyp znacznie chętniej skręcał w prawo niż w lewo…

Te plany zniweczył wybuch wojny. W Rosji Piotr Szyłowski pracował teraz nad zastosowaniem żyroskopu do celów wojskowych. Zbudował m.in. urządzenia celownicze pozwalające prowadzić skuteczny ogień z poruszającego się pojazdu oraz mechanizm utrzymujący samolot na kursie podczas lotu bez widoczności. Jego skuteczność potwierdziły próby z wykorzystaniem największego wówczas bombowca świata Ilja Muromiec, konstrukcji Igora Sikorskiego. Władze wojskowe nie miały jednak głowy do pomysłów Szyłowskiego. Po rewolucji bolszewickiej zainteresował nowych panów Rosji swoim projektem kolei jednoszynowej. Powstał nawet fragment toru między Piotrogrodem a Gatczyną, ale z czasem prace zamarły. W 1922 roku Piotr Szyłowski z rodziną znalazł się na emigracji w Anglii. Aż do śmierci w 1957 roku pracował nad różnymi zastosowaniami żyroskopu.

A co z jego niezwykłym samochodem? Pokrywał go kurz zapomnienia w jakimś kącie zakładów Wolseleya. W 1933 roku wpadł ktoś na pomysł, by… zakopać go na pustej parceli nieopodal fabryki. Ktoś inny przypomniał sobie pięć lat później o żyromobilu i zarządził jego ekshumację. Po odnowieniu stanął w fabrycznym muzeum. Niestety, w 1948 roku oddano go na złom. Jak widać, bezmyślne niszczenie cennych prototypów nie jest tylko polską specjalnością.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty