W podstawówce zawsze uważałem na lekcjach biologii. Nie dlatego, że fascynowałem się życiem pierwotniaków czy planowałem
rozszczepiać łańcuchy DNA. Po prostu Pani „Biolożka” miała biust w rozmiarze D, nogi do sufitu i nosiła przy tym wszystkim wspaniałą bieliznę. Dlatego jako dwunastolatek oświadczyłem się jej przy całej klasie, wręczając przy okazji korale z jarzębiny i kasztanów. I zawsze uważnie wsłuchiwałem się w każde jej słowo. Stąd do dziś pamiętam, że nie byłoby na świecie ani nas, ani niczego innego, gdyby nie proces fotosyntezy – otóż na dietę wszystkich roślin na ziemi składają się trzy składniki: słońce, woda i dwutlenek węgla. Tylko one trzy, połączone razem, sprawiają, że roślina nie tylko rośnie, ale również – produkuje tlen. Nie uwierzycie, ale nawet do mojego akwarium muszę wstrzykiwać raz dziennie CO2 – po to, aby wodna roślinność rosła, wytwarzała tlen i żeby mi się neonki, krewetki i raki nie podusiły.
Innymi słowy, im więcej dwutlenku węgla produkujemy, tym lepiej dla nas wszystkich – żywimy bowiem rośliny, a one odwdzięczają się nam dając nam więcej tlenu. A więcej tlenu to więcej energii. Na wszystko i do wszystkiego. Także do pracy. A więcej pracy, to także lepiej rozwinięta gospodarka. I wyższe zarobki. Łatwo zatem dojść do wniosku, że im więcej dwutlenku węgla byśmy produkowali, tym bogatsi byśmy byli. Ale nie jesteśmy bo banda nieuków i frustratów latających w pomiętych gaciach z lnu i przypinających się do drzew, którzy poza zasadzeniem rabatki stokrotek niczego w życiu nie osiągnęli, doszła do wniosku, że CO2 nam szkodzi. Sprawia, że klimat nam się ociepla, że topnieją lodowce, że Morze Arktyczne zamienia się w zupę rybną, oraz że Misie Polarne widuje się w już na przedmieściach Bydgoszczy. Nie jest przypadkiem to, że kryzys gospodarczy dopadł Europę akurat w momencie, gdy dostała świra na punkcie ekologii i dwutlenku węgla. Rośliny maja po prostu mniej pokarmu, przez to produkują mniej tlenu, a w efekcie my mamy niedotlenione mózgi.
Jestem więcej niż pewien, że wszyscy ekolodzy mieli tak brzydkich wykładowców w szkole, że każdą lekcję biologii spędzali na wagarach. Najgorsze jednak jest to, że – choć są niedouczeni – to jednocześnie są bardzo wpływowi. Znaleźli paru polityków, którzy również uwierzyli w zabójczą moc dwutlenku węgla i namówili ich, aby wprowadzili system „każący” samochody za to, że produkują za dużo CO2. W efekcie tego każe się nam dzisiaj jeździć hybrydami, autami elektrycznymi i silnikami o pojemności sokowirówki. W tle oczywiście kryją się pieniądze – zieloni w poniedziałek dostają sowitą dotacje od brukselskich polityków, we wtorek kupują nowy, mocniejszy sprzęt nagłaśniający, a w środę krzyczą na pół Europy, jak to niedługo foki nie obejrzymy nawet w zoo. A politycy? Mają w tym konkretny interes – im więcej dwutlenku emituje nasze auto, tym więcej mogą z nas zedrzeć. I tak ten układ ekologiczno-polityczny się zamyka. Obawiam się, że jeżeli szybko go nie zerwiemy to niebawem się udusimy. Udusi się nawet moja dawna „Biolożka”, która naprawdę miała czym oddychać.
Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?