Podbiłem świat

Redakcja
Z Romanem Młodkowskim, specjalistą od biznesu, rozmawia Karolina Morelowska.

Człowiek z pasją tworzenia. Zbudował pierwszy w Polsce kanał ekonomiczny. Czy jest z siebie dumny?

Roman Młodkowski: Owszem. - Myślę, że właśnie tak czuli się w zamierzchłych czasach ludzie, którzy budowali imperia - mówi dyrektor programowy TVN CNBC Biznes. Czy przesadza?

Kanał TVN CNBC Biznes obchodzi właśnie swoje pierwsze urodziny. Zrobił Pan jakieś podsumowanie?

Podbiłem świat

Mamy około 2,5 tys. widzów na minutę.

To jest według Pana dużo?

Dla niszowego kanału, który działa od roku? Chyba tak. Mamy dość wysoki wskaźnik wierności widza. Kiedy już zaczyna nas oglądać, ogląda stosunkowo długo. Rekord padł na początku sierpnia - 41 minut! Mamy bardzo dobrą opinię na rynku. Do naszego studia przychodzi dziennie około 32 gości, z których przynajmniej sześciu to prezesi zarządów giełdowych spółek. To są raczej zajęci ludzie. Jeżeli poświęcają swój cenny czas na wizyty u nas, pewnie uważają, że warto.

W ciągu tego roku kilka ważnych biznesowych rzeczy rozegrało się po części właśnie na naszej antenie. Od czasu do czasu zdarza się, że ktoś przychodzi do naszej stacji, aby wytłumaczyć inwestorom, że nic złego się nie dzieje. To chyba o czymś świadczy. Jako redakcja dostaliśmy Nagrodę Prezesa Narodowego Banku Polskiego, za którą stoi szereg zacnych jurorów. Fachowcy docenili pracę tego kanału. Myślę, że jak na pierwszy rok działalności jest naprawdę nieźle.

Lepiej, niż zakładał Pan rok temu?

Pewnie trudno będzie pani w to uwierzyć, ale nie zastanawiam się nad tym, co będzie w przyszłości.

Szef działający bez planu?

Chcę robić z dnia na dzień coraz lepszy produkt. Po prostu. Myślę małymi krokami. W tego typu działalności - to znaczy działalności, która jest na naszym rynku pionierska, bo w Polsce tak naprawdę niewiele osób rozumie informacje, które podajemy - trzeba być ostrożnym. Mam wrażenie, że trochę musimy informować, a trochę jednak edukować. Udaje się.

I czuje się Pan ojcem sukcesu?

Tak. Czuję się ojcem, bo widzę, jak rzeczy, które zakładałem, że powinny zadziałać, są realizowane przez koleżanki i kolegów. I działają.

Jest co świętować. Uczci Pan pierwsze urodziny stacji?

Ja osobiście?

Tak, jako ojciec sukcesu.

Urządzimy sobie redakcyjnie drobne przyjęcie. Sam pewnie konkretną datę bym przeoczył. Jestem zapracowany.

Podobnie jak Pana pracownicy. Jest Pan wymagającym szefem?

Nie wiem. Proszę zapytać ludzi, z którymi pracuję.

Próbowałam dowiedzieć się, jak będzie wyglądać jesienna ramówka TVN CNBC Biznes i jedyna informacja, którą udało mi się uzyskać, to taka, że wszystko będzie wiadomo, kiedy Pan wróci z urlopu. Do tego czasu nikt nic nie powie. To jest jakiś sygnał.

Tak? A może po prostu staramy się zachować spójność w informowaniu o tym, co robimy.

A może po prostu się Pana boją?

Nie sądzę. Myślę, że ewentualnie boją się zrobić zły program. Słaby produkt. To jest raczej strach przed widzami. Obawa przed utratą dobrej opinii. Musimy opowiedzieć widzom o skomplikowanych sprawach, z jednej strony w zrozumiały sposób, z drugiej nie upraszczając rzeczywistości. To jest trudne zadanie, które wymaga dużej dyscypliny myślowej. Mamy się czym przejmować. Więc pewnie powinienem być wymagający.

Wobec kobiet i mężczyzn w równym stopniu? Czy może na kobietę z założenia nie podniesie Pan głosu?

Generalnie podnoszę głos tylko po to, aby nadać sytuacji cechy dynamizmu.

Rzeczywiście, brzmi to przystępnie.

Jeśli mam krytyczne uwagi i widzę, że są one przyjmowane do wiadomości albo że ewentualna dyskusja jest konstruktywna, to nie mam powodu podnosić głosu. Ale pobieram wynagrodzenie za pilnowanie jakości produktu. Jeżeli trafiam na osobę, która wbrew oczywistości przekonuje, że było ok, kiedy ok nie było, to żeby przebić się do świadomości, muszę być bardziej donośny. Ale na samym początku to jest raczej wybór mojego rozmówcy. On wy- biera formę. A kiedy trafia się już na mur niezrozumienia, można albo odpuścić, albo walczyć.

Rozumiem, że Pan jest z tych, którzy nie odpuszczają.

Staram się nie odpuszczać. To prawda. Chociaż rzeczywiście prawdopodobnie zwracam się w pracy inaczej do kobiet, a inaczej do mężczyzn. Ale to wynika z mojego wieloletniego doświadczenia, że kobiety mają inny poziom wrażliwości, inaczej gromadzą negatywne emocje, które potem bywają dla nich destrukcyjne.

Inny sposób traktowania nie wynika z bycia dżentelmenem, tak jest po prostu wydajniej?

Uważam, że skoro kobiety stoją na równi z mężczyznami w wykonywanych zadaniach, to znaczy, że są naszymi partnerami. Po prostu. Tak jest w moim zespole. Jeżeli ma być równouprawnienie, to od początku do końca. Traktujemy się poważnie. Nie wyobrażam sobie, że stawiam przed kobietą łatwiejsze zadania, a na niedociągnięcia macham ręką tylko dlatego, że jest kobietą.

Mamy pozwolić, żeby kobiety były gorszymi dziennikarzami, reporterami, prezesami? Ja postrzegam wymianę informacji między mną a pracownikiem jako wymianę doświadczeń. Jeśli mówię, jak coś powinno być zrobione, to nie dlatego, że mam dziką satysfakcję z rozwiązywania kolejnego problemu, bo mam na koncie takich satysfakcji już wiele. Nie muszę udowadniać, że umiem robić to, o czym mówię, bo wiem, że umiem. Więc jeżeli wymieniam z kimś informacje, to po to, aby podzielić się swoim doświadczeniem, aby ten ktoś był świetny. Dla firmy i dla siebie samego. Byłoby niesprawiedliwe, gdybym nie zwracał uwagi kobietom i pozwolił, żeby nie były tak świetne, jak mogą być.

Zapytany o to, jakie warunki powinien spełniać prowadzący program dziennikarz, powiedział Pan, że musi być doświadczony i musi odpowiednio wyglądać. Pan jest dobrym, doświadczonym dziennikarzem - to już ustaliliśmy - ale i przystojnym mężczyzną?

Tak powiedziałem? Nie jest to dla mnie istotne, ale pewnie to, że wyglądam poprawnie w kamerze miało jakieś znaczenie. Ale to jest zespół cech, które nie są nawet w najmniejszym stopniu własnym osiągnięciem. Po prostu są dane od Boga bądź przyrody, w zależności od tego, w co się wierzy.

A poprawność Pana wyglądu potwierdzają na co dzień kobiety?

Kwestie wyglądu naprawdę nie są dla mnie szczególnie istotne. Jeżeli pyta mnie pani o to, jaki jest mój stosunek do sprawy generalnie, to do dobrego tonu należy poprawny wygląd. I już

Powiedział Pan, że za kilka lat widzi siebie w domu z ogrodem, z żoną i trójką dzieci. I że nie będzie Pan w tym domu sprzątał ani prasował. Mamy równouprawnienie - jak sam Pan powiedział - ale prasować będzie jednak żona. Czy może będziecie chodzić w pogniecionych rzeczach?

Chciałem wyrazić w ten sposób swój stosunek do prac domowych. Tylko tyle.

Ale równouprawnienie preferuje Pan raczej w pracy niż w domu.

Jestem przeciwnikiem takich uproszczeń. Tak jak nie wierzę w czysty model gospodarki, bo rynki nie są doskonałe i zawsze dochodzi do różnych wypaczeń, tak samo nie wierzę w czysty podział ról. Jeden jedyny właściwy model rodziny. Życie na ogół bardzo boleśnie weryfikuje takie spojrzenie na rzeczywistość. Myślę, że pracami domowymi, w zależności od umowy, mogą się zajmować zarówno kobieta, jak i mężczyzna.

Syn, wybudowany dom i posadzone drzewo to wartości, które według Pana definiują męskość?

Nie. Dla mnie bycie mężczyzną oznacza pokonywanie własnych słabości na wszelkich płaszczyznach. I to jest najbliższa mi definicja. Syn, drzewo i dom bądź córka, drzewo i dom, bo na genetykę nie mamy wpływu, to jest bardzo tradycyjna i najbardziej powszechna droga. Ale to nie znaczy, że prosta, oczywista albo jedyna. Człowiek w życiu, przynajmniej w tych kwestiach, ma to, co go spotyka. Nie można robić nic na siłę. I tu powtórzę, że dla mnie pełnia życia polega na pokonywaniu słabości.

Według fachowca dla sprawnie funkcjonującego, porządnie zarabiającego mężczyzny założenie rodziny to dobra inwestycja czy raczej mało opłacalny dziś biznes?

Jeśli się do czegoś dochodzi, to potem trzeba to komuś zostawić. Wymiana dóbr między pokoleniami musi mieć miejsce. Zresztą myślę, że właśnie po to się buduje. Majątek, pozycję. Świat podbija się po to, żeby następnym pokoleniom łatwiej było wystartować.

A jednak. Pan już podbił świat?

Tak. Udało mi się zrobić coś, co - jak mawiają ludzie biznesu - ma wartość dodaną. Udało mi się stworzyć telewizję, która jest na naszym rynku nowatorska, która się rozwija, w której powstało kilkadziesiąt nowych miejsc pracy. Fantastyczne uczucie. Zbudowałem jakąś wartość. Myślę, że tak właśnie czuli się w zamierzchłych czasach ludzie, którzy budowali imperia.

To co teraz?

Zgodnie z zasadą, którą wyznaję, że nieważne, jak wysoko się człowiek wdrapie, ale jak długo się tam utrzyma, chciałbym, żeby ten kanał był czymś, co istnieje wiele lat i przynosi zyski właścicielom.

A mówił Pan, że nie robi dalekosiężnych planów. Wdrapał się Pan już ystarczająco wysoko i teraz wystarczy już tylko tu pozostać?

Może wrócę do prowadzenia codziennych programów? Pewnie tak się skończy. Coś wymyślę. Już chyba nie jestem aż tak bardzo zainteresowany swoją własną osobą i tym, jak zaspokoić swoje apetyty. Bardziej interesuje mnie to, co nam wspól- nie udało się zrobić. Bo takich przedsięwzięć nie robi się dla siebie.

Brzmi jak misja.

Bo to jest misja. Ludzie mają prawo wiedzieć, co się dzieje w gospodarce i na czym mogą zarobić pieniądze. Jeżeli oni będą to wiedzieć, moi pracownicy będą zadowoleni, a właścicielom firma, którą kieruję, będzie przynosić zysk, będę odczuwał satysfakcję. Taka jest kolejność.

Wielka odpowiedzialność.

Tak, która czasami ciąży, ale jest rekompensowana. Budowanie zawsze wiąże się z ryzykiem. W tym przypadku z ogromnym. Jeżeli źle ocenimy sytuację na rynku i zaczniemy namawiać ludzi do kupowania akcji, a za chwilę okaże się, że rynek wciąż jednak spada, to parę osób może mieć do nas uzasadnione pretensje. To wpłynie na naszą dziennikarską reputację.

Nigdy się Pan nie myli?

Jestem po prostu ostrożny. Nie wypowiadam się na tematy, co do których nie mam stuprocentowej pewności. A jeśli jej nie mam, a muszę zabrać głos, to wyraźnie mówię, jakie przesłanki przemawiają za tym, że scenariusz przyszłych zdarzeń może być taki, a jakie za tym, że będzie inny. I jeśli wiem, że nie wiem, który z tych scenariuszy jest bardziej prawdopodobny, to mówię, że nie wiem.

Zdarza się, że ktoś zaczepia Pana na ulicy i pyta, czy teraz lepiej mieć dolary, czy może złotówki? I czy lepiej trzymać je w banku, czy pod poduszką?

Zdarzają się takie sytuacje. Wtedy mówię to, co wiem. Ale zawsze przy takiej okazji każdemu przypominam, że jeżeli podejmuje decyzje finansowe, to niestety na własne ryzyko.

Nigdy nie kusiło Pana, żeby powiedzieć w takiej sytuacji, że jest Pan tylko podobny do Romana Młodkowskiego?

Kusiło. Raz nawet to zrobiłem, ale w taki sposób, żeby było widać, że to żart.

W życiu prywatnym też Pan kalkuluje? Przenosi Pan myślenie biznesowe na wszystkie sfery swojej działalności?

Nie. To znaczy wie pani, są różne ekonomie. Na przykład ekonomia emocjonalna.

Rozmawiała: Karolina Morelowska

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty