- Jak nie wiesz co, gdzie i z kim załatwić, zadzwoń do Lecha. On na pewno coś wymyśli - mówią ci, którzy stykają się z nim na co dzień.
Mimo że od 10 lat nie startuje w rajdach samochodowych, nie rozstał się ani z motoryzacją, ani z zawrotną prędkością. Jego życie wciąż nie zwalnia tempa. Taki jest Lesław Orski, znany kierowca rajdowy, sopocianin.
Kołyska z kierownicą
Miłość do motoryzacji była w nim od zawsze. Wszystko co miało w miarę okrągły kształt i czym można było kręcić, natychmiast zamieniał w kierownicę. Jako dziecko szybko opanował brzmienie silnika.
- Kiedy jechałem z kimś samochodem, zawsze "burczałem" - wspomina. - To było tak, jakbym sam prowadził auto.
W latach 60. wybrał się na wakacje do Krakowa, gdzie akurat odbywał się rajd samochodowy. Startował Sobiesław Zasada i dwóch wujków Lesława. Jechali Wartburgami.
- Pamiętam emocje, które temu towarzyszyły, oczekiwanie na przejazd zawodników - opowiada.
Potem były studia na Politechnice Gdańskiej. Jako specjalizację wybrał samochody ciężarowe i ciągniki.
Po auto do królowej
Tuż po maturze w 1968 roku, zaraz po zdaniu egzaminów wstępnych na politechnikę wyjechał do Anglii. Rodzina chciała, by natychmiast wrócił. Został 10 miesięcy.
- Pracowałem tyle, ile Polak tylko potrafi. Nawet 26 godzin na dobę - mówi. - Byłem perkusistą, pracowałem na budowie i zmywałem naczynia w barach.
Zarabiał wtedy na swój pierwszy samochód rajdowy. To był austin morris couper. Czerwony z czarnym dachem i czerwoną maską. Do kompletu kupił jeszcze perkusję. Załadował do auta i
wrócił do Polski.
- Mama była przerażona, jak zobaczyła mnie w długich włosach, takich jak nosili The Beatles, bez pieniędzy, za to z samochodem i perkusją - wspomina.
Auto rozbił po trzech miesiącach, na pierwszym rajdzie. Potem przesiadł się do Trabanta i kilku Fiatów.
Pierwsze sukcesy
W latach 70. pojawiły się pierwsze sukcesy, najpierw na szczeblu okręgowym, potem ogólnopolskim. W 1978 roku kupił Renault 5 Alpine, swój pierwszy profesjonalnie przygotowany samochód rajdowy. Jeździł nim kilka lat. Potem kupił drugie Renault.
- Kupowałem je w ciemno - mówi. - Pojechałem do RFN po golfa, a wróciłem z Renówką, przysłaną w skrzyniach ze Stanów Zjednoczonych. Okazała się jednym z najszybszych samochodów na świecie.
W 1985 roku współpraca z volkswagenem się zacieśniła i samochodem tej marki Lesław Orski startował aż do końca kariery, do 1995 roku.
- W tym czasie zniszczyłem około 20 Golfów - podsumowuje.
W latach 1985-1990 jeździł bardzo dużo. Startował w wyścigach płaskich i rajdach. Zdobył kilka tytułów mistrza i wicemistrza Polski.
Po szpitalnemu
Rozbijał się około pięćdziesięciu razy. Nierzadko już na pierwszym odcinku specjalnym. Jeździł ostro, "po szpitalnemu". Przez tę jazdę nazywano go Ułanem.
- Kiedyś koledzy żartowali, że zaskoczyłbym kibiców, gdybym zrobił koziołka autem jeszcze na starcie - śmieje się.
Kiedy Orski startował, nie było szkół, które uczyłyby, jak jeździć. Obowiązywała zasada: jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz.
- To było bardzo zamknięte środowisko, w którym nie dzielono się ani wiedzą, ani doświadczeniem - mówi.
Raz trafił do szpitala z poważnym urazem kręgosłupa. Jechał 200 km/h.
To był styczeń 1988 roku. Okolice Kłodzka. Droszków. Świadek tamtego zdarzenia do dziś nie wierzy, że kierowca i pilot mogli wypadek przeżyć.
- Ścigałem się o mistrzostwo Polski - mówi. - Byłem wicemistrzem i ścigałem się z Marianem Bublewiczem. Wiedziałem, że wygrywam. Wyleciałem na małym łuku, ścinając po drodze trzy drzewa.
W miejscu wypadku postawił kapliczkę dziękczynną Panu Bogu za darowanie życia.
Bez sponsora
Lesław Orski przez większą część startów nie miał bogatego sponsora, który finansowałby naprawy, zakup części i obsługę samochodu.
- Nigdy nikt mi nigdzie nic nie dawał - mówi. - Prowadziłem wówczas zakład rzemieślniczy i harowałem, aby mieć pieniądze na wyścigi. Gdyby nie determinacja i czasem pomoc rodziny z zagranicy, nie mógłbym w rajdach startować, bo zwyczajnie nie miałbym z czego ich opłacić.
Rajdy samochodowe to dla niego kompendium życia.
- To co człowiek przeżywał w ciągu kilku dni wyścigów, począwszy od zorganizowania mechaników, części, treningów po dokładne przyjrzenie się trasie i wreszcie start to było jak życie w pigułce - mówi.
Zakończył karierę sportową tak, jak uczył go dziadek.
- Trzeba wiedzieć, kiedy należy wstać od jeszcze zastawionego stołu - cytuje.
Orski wiedział. Nie było żadnej fety z tej okazji, żadnych pożegnań.
Dziś nie tylko jest menagerem teamu rajdowego, ale i wielkim orędownikiem bezpieczeństwa na drogach. Najważniejsze zasady to: przyjaźń, a nie agresja na drogach, korzystanie z wyobraźni i pamięć o innych użytkownikach drogi, niesiadanie za kierownicą choćby po jednym kieliszku alkoholu. Te dewizy wpaja nie tylko młodym adeptom sztuki prowadzenia samochodu.
- Ściganie też zalecam - śmieje się. - Tylko w sporcie. Nigdy w ruchu drogowym.
Następca
W ślady ojca poszedł syn, Krzysztof. Już jako sześcioletni maluch siedząc na tylnym fotelu udawał, że prowadzi Porsche. Dziś jeździ ostrożniej niż tata, mniej "szpitalnie". Mimo to mama, która sprzeciwiała się wiele lat temu startom męża, teraz protestuje przeciwko wyczynom syna.
- Nie chciałem, aby syn jeździł i nie zachęcałem go do tego - mówi Orski. - Widać miłość do czterech kółek przejął ode mnie w genach.
Wyścigi w Sopocie
Najbliższy rajd samochodowy organizowany przez Lesława Orskiego odbędzie się w dniach 22-24 lipca w Sopocie. Będą to Międzynarodowe Górskie Samochodowe Mistrzostwa Polski Lotos Grand Prix.
Policja podsumowała majówkę na polskich drogach
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?