Toyota, Nagroda Darwina i coś jeszcze

Marek Ponikowski
Chyba wszystkie telewizje świata pokazały w tych dniach krótki filmik z rezerwatu bizonów w USA. Pewna pani, niezadowolona, że potężny czworonóg nie chce spojrzeć w obiektyw jej kamery wideo, zaczęła ciskać w niego kamykami i kawałkami drewna. Okazało się to bardzo skuteczne: bizon przerwał przeżuwanie trawy i runął na operatorkę.
Fot. Archiwum
Fot. Archiwum

Skończyło się na siniakach i drobnych skaleczeniach. Gdyby bizon bardziej się przyłożył, owa pani byłaby murowaną kandydatką do Nagrody Darwina. To (pośmiertne) wyróżnienie corocznie przyznają internauci by - jak to ujmują organizatorzy plebiscytu - "upamiętnić osoby, które w nadzwyczaj idiotyczny sposób przyczyniły się do przetrwania naszego gatunku, eliminując swoje geny z puli genów ludzkości".

Nagroda narodziła się w Ameryce i stamtąd właśnie wywodzi się bardzo wielu jej laureatów. Jest wśród nich, a raczej był, pewien terrorysta, który do wybranej ofiary wysłał "wybuchowy" list, naklejając zbyt mało znaczków. Gdy poczta zwróciła mu przesyłkę, zginął, otwierając kopertę. Nagrodę przyznano także pewnemu 29-letniemu miłośnikowi komputerów z Kalifornii, który pracował na laptopie, prowadząc jednocześnie samochód. Zajęty klawiaturą i ekranem, nie zauważył, że zjechał na przeciwległy pas ruchu i zderzył się czołowo z ciężarówką. Na dobrej drodze do laurów był nasz rodak, który w Holandii szukał wjazdu na autostradę na… torach kolejowych. W ostatniej chwili wyskoczył z auta, ale pociąg doszczętnie pogruchotał jego BMW.

Z informacji docierających zza oceanu wynika, że grono kandydatów do Nagrody Darwina może być w tym roku wyjątkowo liczne. Okazało się bowiem, iż w niektórych spośród samochodów Toyota, których użytkownicy oskarżyli japońskiego producenta o to, że samochody samoczynnie nabierały prędkości i nie dawały się zatrzymać, były zainstalowane "czarne skrzynki", podobne do tych jakich się używa w lotnictwie. Analiza ich zapisów, którą zleciło kierownictwo amerykańskiego oddziału Toyoty, wykazała niedawno rzecz niebywałą. Otóż w przypadkach gdy pedał gazu zacinał się rzekomo w pozycji w pełni otwartej przepustnicy, kierowcy, przekonani, że hamują, naciskali pedał gazu!

W laboratoriach Toyoty w Toyota City i Hogashi-Fuji poddano szczegółowym badaniom około 2 tys. zgłoszonych przypadków "samowolnego przyspieszania" samochodów. Sprawdzano nawet to, czy na funkcjonowanie elektronicznie sterowanej przepustnicy nie mogły mieć wpływu zakłócenia sygnału polem elektromagnetycznym, w którym przypadkowo znalazł się samochód. Nie wykryto żadnego potencjalnego źródła zakłóceń na tyle silnego, by powodowało otwarcie przepustnicy. Nie było też błędów w oprogramowaniu. Udało się natomiast potwierdzić, że doszło do kilku wypadków spowodowanych użyciem nieoryginalnych dywaników podłogowych, które blokowały pedał gazu. Zapytany przez dziennikarzy, w ilu przypadkach stwierdzono, że kierowcy pomylili pedały gazu i hamulca, rzecznik amerykańskiego oddziału Toyoty, Mike Michels, odpowiedział lakonicznie: "Praktycznie we wszystkich".

Fot. Lexus
Fot. Lexus

Wersję Toyoty potwierdza eksperyment, który kilka miesięcy temu przeprowadzili dziennikarze polskiego wydania miesięcznika "Auto Motor i Sport". Próbowali oni w praktyce drogowej odtworzyć przebieg najsłynniejszego z wypadków, który posłużył jako podstawa do oskarżeń przeciw Toyocie i Lexusowi. Chodziło o auto prowadzone przez policjanta z patrolu autostradowego z Kalifornii. Jadąc z rodziną swoim prywatnym samochodem, wzywał przez telefon komórkowy pomocy, ponieważ nie mógł zwolnić. Skończyło się tragicznym w skutkach zderzeniem. W dziennikarskim teście jednoznacznie wykazano, że użycie hamulca okazałoby się w takiej sytuacji skuteczne i nawet przy w pełni otwartej przepustnicy silnika doprowadziłoby do zatrzymania samochodu!

Amerykańska edycja branżowego czasopisma "Automotive News" przypomniała przy tej okazji pewien przypadek z 1986 roku. Otóż w programie "60 minut", nadawanym przez sieć telewizyjną CBS, zaprezentowano wówczas materiał filmowy sugerujący, że w samochodach Audi 5000 S (amerykańska wersja Audi 100 III generacji), wyposażonych w automatyczną skrzynię biegów, po przełączeniu dźwigni w pozycję D (jazda do przodu) albo R (bieg wsteczny) następował samoczynny wzrost obrotów silnika. W programie była mowa o wielu przypadkach "niepożądanej akceleracji", co pogrążyło niemiecki samochód w oczach amerykańskich konsumentów. Nigdy nie opublikowano żadnych danych, które potwierdzałyby prawdziwość oskarżeń zawartych w materiale filmowym, mimo to CSB do dziś nie przyznała się do tej (co najmniej) pomyłki.

Fot. Archiwum
Fot. Archiwum

Wygląda więc na to, że gigantyczna akcja przywoławcza zarządzona przez szefów Toyoty w związku z alarmistycznymi doniesieniami, od których się roiło w amerykańskich mediach, była bezprzedmiotowa. Rodzą się natomiast przypuszczenia, że kilka nie do końca wyjaśnionych przypadków posłużyło (komu? - tu pole do domysłów jest szerokie) do podważenia dobrego imienia japońskiego koncernu, który w ostatnich latach doskonale sobie radził na rynku amerykańskim, w przeciwieństwie do "Wielkiej Trójki" z Detroit. Jeśli taka wersja wydarzeń wchodziłaby w grę, mielibyśmy do czynienia z gigantyczną aferą, kwalifikującą się do dochodzeń przed komisją Kongresu.

**Zobacz także:

Amerykańskie Toyoty z wadąWadliwe pedały

**

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty