Nadwiślańskie terenówki

Anna Adamczyk - Dziennik Bałtycki
I Nadwiślański Zlot Samochodów Terenowych zgromadził kilkadziesiąt załóg z całej Polski.

Uczestnicy rajdu zmagali się ze wzniesieniami, pokonywali doły, doliny, przeprawiali się przez wodę.

 

- Największa zabawa jest wówczas, gdy jest dużo wody i błota - twierdzi Grzegorz Berek z Kościerzyny, który wziął udział w zlocie samochodów terenowych w Tczewie. - To trzeba przeżyć, żeby zrozumieć.

 

Najmłodszą uczestniczką rajdu była siedmioletnia Paulina Knut z Kowarcza. - Jeżdżę z tatą na wszystkie rajdy - mówi Paulina. - Bardzo podobają mi się takie zloty. Lubię jeździć samochodem terenowym, pokonywać trudne trasy. Nie boję się ostrych zakrętów, wody. Jak dorosnę, to sama usiądę za kierownicą.

Nadwiślańskie terenówki

Jednym z organizatorów tegorocznego rajdu był Jan Rogowicz z Tczewa. - Od trzech lat uczestniczę w tego typu zlotach - mówi Jan Rogowicz. - Jest to dobra zabawa, to spełnienie chłopięcych marzeń. Wielu z nas marzy lub marzyło o jeździe w terenie, paplaniu się w błocie.

 

Zlot samochodów terenowych rozpoczął się na Bulwarze nad Wisłą w Tczewie. Kierowcy najpierw pokonali most Lisewski, a potem zaliczali punkty kontrolne.

Pierwszym była przeprawa przez wodę. Wielokrotnie zdarzało się, że bez pomocy kolegów "rajdowcy" nie byliby w stanie pokonać wody. Każdy z kierowców samochodów terenowych miał przymocowane w aucie tabliczki, na których stawiał pieczątki. Te z kolei były przymocowane do gałęzi, do drzew. Trzeba było pokonać punkt, podjechać na tyle blisko, aby móc postawić pieczątkę na swojej karcie. Wymagało to od kierowców niezwykłej sprawności w kierowaniu pojazdem, pomysłu jak pokonać dany punkt kontrolny.

 

- Od trzech lat uczestniczę w wielu zlotach - mówi Mariusz Okuniewski z Kościerzyny. - To dobra zabawa. W dzieciństwie raczej naprawiałem samochody, teraz na starość zaczęło mi odbijać. Człowiek im starszy, tym głupszy (śmiech). Teraz niszczę samochody, ale bawię się super.

 

Wielu przyjeżdża, żeby się sprawdzić lub wygrać. Największą grupę stanowią jednak ci, którzy przyjeżdżają dla dobrej zabawy. - Jestem siłą pomocniczą dla mojego syna - mówi Jerzy Całczyński z Czerska. - To on siedzi za kierownicą. Syn ma smykałkę do tego samochodu. Nie obawiam się o niego, gdyż w tym sporcie nie ma dużych prędkości, a samochód jest zabezpieczony przed wypadkiem. Tutaj raczej trzeba wykazać się pomysłowością, rozumem. Decyzje trzeba podejmować rozsądnie, chociaż ciśnienie skacze...

 

W Nadwiślańskim Rajdzie uczestniczyli też bardzo doświadczeni kierowcy. - Jeżdżę już dziesięć lat - mówi Sebastian Kołacz z Krzywej Wsi. - Sam również zorganizowałem wiele rajdów. Moja córka też jeździ. Uczestniczymy w takich zlotach w miarę możliwości finansowych. Na takich imprezach spotyka się grupa wariatów z całej Polski.

Sebastian Kołacz jest leśnikiem. Dla potrzeb wykonywania swojego zawodu kupił terenówkę. I tak się zaczęło.

Zloty samochodów terenowych to jednak nie tylko rywalizacja, ale też okazja do spotkania się z wieloma osobami, przedstawicielami różnych zawodów. Do Tczewa przyjechali mechanicy, policjanci, właściciele firm. - Tej atmosfery, klimatu nie da się z niczym porównać - twierdzą kierowcy. - Tu wszyscy się znają, zawsze możemy na siebie liczyć i wspólnie się pośmiać.

 

Nikodem Zenka z Człuchowa jechał z numerem 1. On jako pierwszy zmagał się z punktami kontrolnymi. - Tutaj chodzi o zabawę - mówi Nikodem. - Można się też sprawdzić. Do punktu, który przygotowano w lesie, trzeba było dojechać pomiędzy drzewami, po bardzo grząskiej ziemi. W ogóle tam nie wjeżdżam, bo wiem, że jest bardzo trudny do pokonania i ja nie dam rady.

 

W tym sporcie trzeba być rozsądnym i takim właśnie podejściem kierowali się wszyscy kierowcy. - Takie rajdy to dobry sposób na odreagowanie - mówi Sebastian Kołacz. - Po co szaleć na drodze? Można tu przyjechać i sprawdzić swoje umiejętności. Tutaj kierowcy mogą pokazać co potrafią.

 

Uczestnicy rajdów wiedzą, że w takich spotkaniach niezbędne są wyciągarki, sprawne napędy na cztery koła i dobry, mądry kierowca.

 

Pomocne często są również podnośniki i trapy, które pomagają wyjechać, choćby z bagna.

Podczas rajdu nie brakowało widzów. - Przyjechałem przypadkowo, ale widzę, że ta zabawa to prawdziwa frajda - mówi Rafał Berger z Gdańska. - Myślałem, że uda mi się pokonać jakiś punkt, jednak realnie podchodzę do sprawy. Zawodnicy mają przygotowane maszyny do trasy, ja nie.

 

- Przyjechałem, bo chciałbym w przyszłości spróbować swoich sił w rajdzie - mówi Mariusz Kunicki z Kwidzyna. - Póki co, to szkoda mi samochodu.

 

- W tym interesie wszystko jest ważne - mówi Wacław Niskowski z Tczewa. - To jest poważna sprawa. Auto musi być przygotowane, sprawne. Cały efekt takiej imprezy to połamane resory, dużo wody, samochód po dobrej zabawie staje na warsztacie.

Organizatorzy rajdu przygotowali trasę w ten sposób, aby jego uczestnicy mogli zobaczyć Tczew, panoramę miasta z każdej strony. - Chcieliśmy, aby zapamiętali nasze miasto i okolicę - mówi Jan Rogowicz. - W przyszłym roku chcemy zorganizować kolejny zlot. Mamy nadzieję, że władze miasta tym razem pomogą nam w wypromowaniu tej imprezy, a tym samym powiatu tczewskiego.

 

Zlot samochodów terenowych prowadził przez most knybawski, do jeziora lubiszewskiego, a zakończył się na żwirowni pomiędzy Stanisławiem, a Szpęgawą, gm. Tczew. Tam zorganizowano zawody na czas. - Nie ważne kto wygra - mówili kierowcy. - Jeździmy, bo to lubimy, bo to nasz pomysł na spędzenie wolnego czasu.

od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty