Podróże automobilami na początku XX wieku

Marek Ponikowski
Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse
Czysta jazda z Warszawy do Paryża (1678 km) trwała 50 i pół godziny, zaś na przejechanie tego dystansu potrzeba było 273 litrów benzyny. O tym, jak sto lat temu podróżowało się samochodem, relacjonuje na podstawie ówczesnej prasy - Marek Ponikowski.
Fot. Archiwum Polskapresse
Fot. Archiwum Polskapresse

- "Staranny kierowca powinien co najmniej co 3000 km. wypuszczać wszystek olej ze swego pudła silnikowego, zostawić samochód przez całą noc z otwartemi kurkami spustowemi, pudło następnie starannie wypłókać, napełnić odpowiednią ilością kilogramów świeżej oliwy, gdyż szczególnie w dnie upalne oliwa przecieka przez maszynę jak woda, nie osadza tłuszczu i posiada mało zdolności smarowania, wskutek czego silnik nietylko cierpi, ale się łatwo i rozgrzewa. (…) Jedna lub dwie konewki oliwy tworzą kapitał żelazny. Można łatwo te ilości oliwy zabierać ze sobą w małych oliwiarkach o trzy- lub czworokątnym przekroju i zabezpieczonych od wybuchu kanistrach do benzyny, przymocowanych do stopnia i mających 10 do 21 litrów pojemności.” - takie i podobne rady mógł znaleźć sto lat temu posiadacz samochodu na łamach ukazującego się wówczas w Warszawie kwartalnika „Lotnik i Automobilista”. Czasopismo publikowało teksty poświęcone nie tylko motoryzacji i lotnictwu, ale i najrozmaitszym sportom, m.in. narciarstwu. Jego wydawcą i redaktorem był pan Zygmunt Dekler, który, jak informowano w każdym numerze, przyjmował w lokalu redakcji przy ulicy Nowogrodzkiej 40 „od 2 - 4 p.p.”, czyli od czternastej do szesnastej.

W numerze „Lotnika i Automobilisty” ze stycznia 1914 roku znalazłem ciekawą na swój sposób relację pana Czesława Zakrzewskiego z wojażu do Paryża w październiku roku poprzedniego. Autor wybierał się do stolicy Francji, by obejrzeć nowości odbywającego się tam wówczas międzynarodowego salonu samochodowego. Planował podróż koleją, ale:
„na kilka dni przed oznaczonym terminem spotkałem inżyniera Zygmunta Ludwiga. W rozmowie rzuciliśmy: -A gdyby tak pojechać samochodem? - I zaraz potem: -A gdyby tak pokusić się o zrobienie rekordu? Powzięcie decyzji wobec gotowości ze strony p. Ludwiga oddania do naszych celów swego Hupmobile’a było dziełem jednej chwili. Przygotowanie maszyny, postaranie się o paszporty itp. zajęło nam 2 dni czasu.”

Ile wynosił dotychczasowy rekord trasy Warszawa - Paryż, tego pan Zakrzewski, niestety, nie wyjaśnił. Współczesnemu czytelnikowi należy się za to informacja co do owego Hupmobile’a, którym ów rekord zamierzano pobić. Firma Hupp Motor Company działała w Detroit w latach 1908-1940 i specjalizowała się w niedrogich, ale solidnych samochodach, które konkurowały głównie z wyrobami Forda. Przed I wojną światową produkowała jeden tylko model  z czterocylindrowym silnikiem o pojemności 2,8 litra i mocy 20 KM, który w USA kosztował wówczas około 900 dolarów. Właścicielem takiego auta był zapewne inżynier Ludwig. Jak pisze Zakrzewski, po Hupmobile’u nie było znać, że „przeszedł już 16 tys. wiorst ciężkich dróg naszych”. Wiorsta to obowiązująca wówczas w cesarstwie rosyjskim miara odległości równa 1067 metrom.

Czwórka podróżników wystartowała w swoją podróż 19 października o północy, odprowadzana do rogatek wolskich przez przyjaciół w dwóch samochodach. Plany bicia rekordu od początku krzyżowała jednak mgła. „Nie mogliśmy dojrzeć nawet kamieni przydrożnych i zaczęliśmy zbaczać, to na prawą, to na lewą stronę. A gdy wpadliśmy kilkakrotnie na bankiet i ponowne uderzenie mogło nadwyrężyć koła, postanowiliśmy zgasić reflektory, które nie zdołały rozświetlić mgły na dalszy dystans, a w pobliżu działały wprost oślepiająco.” - pisze autor relacji. O wpół do dziesiątej rano Hupmobile dotarł do Słupcy, gdzie znajdowało się przejście graniczne między imperiami Mikołaja II i Wilhelma II. Po półtoragodzinnej odprawie Ludwig i jego brat, Zakrzewski i kierowca Kiciński wjechali na terytorium cesarstwa niemieckiego. „Od razu zauważyliśmy ogromną różnicę w stanie szos, bez porównania lepszych od naszych. Lecz ogromny ruch i podobny jak u nas nieporządek w sposobie jazdy powózek uniemożliwiał szybkie posuwanie się naprzód” - notuje Zakrzewski. W Poznaniu - nocleg i naprawa (w garażu firmy Mercedes!) uszkodzonych kół samochodu. Miasto robi na podróżnikach wrażenie „porządnego, lecz po Warszawie nazbyt cichego, jakoby martwego.”

Etap następny - Berlin. Znowu mgła i przenikliwe zimno. Po noclegu jazda szeroką i „gładką jak stół” szosą w kierunku Halle. Oszałamiająca przeciętna: 63 km/godz! Potem, na trasie do Weimaru, jest już gorzej, wąsko, góry, ostre zakręty. Krótki postój i start do nocnego etapu przez Erfurt do Frankfurtu nad Menem i dalej, przez Moguncję, do Bingen. Mgła chwilami jest tak gęsta, że Kiciński odnajduje szosę, idąc przed samochodem. O żadnym rekordzie nie może być nawet mowy!

Celem kolejnego etapu jest Metz, stolica Lotaryngii, po wojnie francusko-pruskiej z 1871 roku włączonej, wraz z sąsiednią Alzacją, do cesarstwa. Granicę „bratniej Francji” czwórka Polaków próbuje przekroczyć w miasteczku Mars la Tour, ale o ósmej wieczorem zastaje przejście zamknięte na głucho. Francuski żandarm każe im czekać do rana i jest głuchy na wszelkie prośby.  „Złośliwą komorę” na granicy opuszczają dopiero o wpół do jedenastej rano. Stąd do Paryża już tylko jeden skok „cudowną choć wązką” szosą. Samochód i jego egzotyczni dla Francuzów pasażerowie budzą powszechne zainteresowanie. Paryżanie biorą ich za… kupców z Syberii. Przejechali 1678 kilometrów, czysta jazda trwała pięćdziesiąt i pół godziny, zużyli 273 litry benzyny. „Nasz motor sprawował się przez całą drogę bez zarzutu - zanotował Czesław Zakrzewski. - Po założeniu nowych gum w Poznaniu, dojechaliśmy na nich na miejsce; jedynie hamulce z powodu ustawicznych skrętów i gór pomiędzy Halą a Mecem zdarły się i trzeba było założyć nowe w Paryżu.”

O samym salonie samochodowym z relacji pana Zakrzewskiego nie dowiadujemy się, niestety, nic. Najwyraźniej miał już dość - mgły, zimna, granic ze „złośliwymi komorami”, zatłoczonych hoteli. Wymawiając się koniecznością szybkiego powrotu do Warszawy „dla spraw familijnych”, pożegnał swoich towarzyszy podróży i powędrował na dworzec „kolei żelaznej”.

We wszystkich cytatach z tekstów w „Lotniku i Automobiliście” zachowano pisownię oryginalną.

Źródło: Dziennik Bałtycki

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Bydgoska policja pokazała filmy z wypadków z tramwajami i autobusami

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na motofakty.pl Motofakty